Wakacyjna przygoda, czyli jak uciec przed paparazzi?

12.09.2008

Tegoroczny pobyt nad morzem skłonił mnie do pewnej refleksji. Jak zwykle, rzecz jasna, wziąłem ze sobą na plażę sprzęt foto, miałem w głowie pewną koncepcję co do zdjęć mojej kochanej rodzinki. Ledwo rozłożyliśmy się na piasku, ledwo zamoczyliśmy nogi w wodzie, poczułem jak coś zimnego omiata mnie z przodu i z tyłu, po nogach, po plecach, a już najbardziej po rękach trzymających aparat. Czyżby wiatr? Nie, powietrze nieruchome jak pobliskie skały. Może to zimne dreszcze? Nie, dreszcze to zjawisko wtórne. Malaria? Nie w tym regionie... Cóż to więc takiego? Ano, zimne spojrzenia plażowiczów, smagające mnie – najwyraźniej – z powodu trzymanego w garści sprzętu... No cóż, trzeba przyznać że komplet lustrzanki Nikona z obiektywem 80-400 wyglądał nawet w mojej obszernej grabulce wystarczająco kobylasto, by ściągać chłodne spojrzenia. Ale nie przejmujmy się, jedźmy dalej. Cykam pierwsze fotki. Małgorzata biegnie w moją stronę malowniczo rozcinając przed sobą fale. Powtarzamy serię z pięć razy. Po kilkunastu minutach podchodzi do mnie takich czterech, i chociaż wyrażają się po bułgarsku (który jest znacznie trudniejszy do zrozumienia, niż by się mogło wydawać), to ja jednak doskonale rozumiem, o co im chodzi. Zabieramy się w inne miejsce.

Wieczorem ktoś przysiadł się do mnie w knajpce i postawił mi piwo. Podziękował za to, że owych czterech kolesiów zajęło się mną, a on spokojnie cyknął kogo trzeba. Okazało się, że na plaży cichaczem opalała się jakaś bułgarska „celebrity”...

Siedząc przy postawionym mi piwie pomyślałem sobie, że z jednej strony trochę rozumiem zimne spojrzenia. Facet z foto-giwerą numer mniejszą od bazooki może wywoływać mieszane uczucia i psuć komfort opalania się (szczególnie paniom topless). Z drugiej strony, troszkę chciało mi się pękać ze śmiechu. Nie ma chyba bowiem kiepściejszego miejsca do robienia ludziom zdjęć z zaskoczenia niż zatłoczona i zalana słońcem plaża... A już w żadnym razie nie nadaje się do tego długi i ciemny zoom 80-400...

Myślę, że strach przed paparazzi zaczął ogarniać Bogu ducha winnych obywateli dopiero niedawno, a winę za to nie ponosi wcale tragiczna śmierć Lady Diany, ani związana z nią afera z udziałem nachalnych fotoreporterów... Winne są naiwne historyjki publikowane w gazetkach typu „Fakt”, oraz... rosnąca popularność aparatów cyfrowych! Od jakiegoś czasu każdy właściciel lustrzanki z nieco dłuższym obiektywem postrzegany bywa jak agent specjalny najbardziej poczytnego brukowca, zaś każdy, kto znajdzie się w domniemanym polu rażenia czuje się jak potencjalny temat na pierwszą stronę gazet.

Kochani, chciałbym Was wszystkich uspokoić. Nie macie się czego bać na wakacjach, nawet jak wam przyjdzie ochota biegać nago po plaży. Zwykli, szarzy ludzie są totalnie poza sferą zainteresowań zawodowych paparazzi. A jeżeli macie chociaż cień podejrzeń, że ktoś pragnąłby wycelować w Was swoje cyfrowe oko, to proszę uprzejmie, poniżej jest szereg rad, przed kim uciekać, a kogo się nie bać – wraz z uzasadnieniem.

  • Jegomość z ogromnym aparatem to nie jest paparazzi! Po pierwsze dlatego, że sporych rozmiarów sprzęt rzuca się w oczy, a paparazzi (właściwie powinno się powiedzieć „paparazzo”) zdecydowanie unika zwracania na siebie uwagi. Sporych rozmiarów foto-giwera ściąga wzrok postronnych osób już z dużej odległości i nikomu nie pomoże fakt, że mając ogniskową 400mm można cyknąć portret z dystansu 50 metrów...

  • Długa ogniskowa, rzędu 400mm, nie nadaje się do polowania na sławy z kolejnego powodu – jest kłopotliwa w użyciu. Jest to szczególnie dotkliwe w wypadku wielkich bykoobiektywów, od których ręka trzesię się jakby miała parkinsona. Nawet przy czasie 1/1250 zdjęcie bywa ruszone. Szybszy czas – musisz dać mniejszą przysłonę. Ale wtedy jasny grzyb trafia głębię ostrości i większość ujęć jest nieostra.

  • Solidny aparat i potężny obiektyw zwykle bywa ciężki. A ciężar własny sprzętu potrafi powaznie utrudnić komponowanie kadru — gdy ręka "tańczy" borykając się z oporem masy i materii, bardzo łatwo "uciąć" komuś głowę naciskając migawkę. Owszem, statyw eliminuje te niedogodności, ale za to wybitnie ogranicza mobilność zestawu... Czyli znowuż wniosek — nie jest to sprzęt dla łowców nagród!

  • Zdjęcia robione długą ogniskową, z dużej odległości, są trudne do wykonania w tłumie z kolejnego powodu – co kawałek ktoś wchodzi w kadr! Nie ma szans na dyskretne upolowanie kogoś, na kim fotografowi zależy, jeżeli stoi się w odległości ponad 30 m.

  • Najlepszym sprzętem do polowania na plaży jest zwykły, mały kompakcik. Właśnie na takich jegomości należy uważać, jeżeli chce się zachować plażową prywatność! Po pierwsze, plaże są pełne tatusiów z kompakcikami, robiących fotki swoim kilkuletnim pociechom grzebiącym się w piachu tudzież swoim żonuniom, nacierającym się bez końca olejkami do opalania. Paparazzi z małym aparatem idealnie wtapia się w taki tłum, niepostrzeżenie robi swoje, po czym idzie dalej.

  • Osobnik z lustrzanką w garści nie stanowi zagrożenia z kolejnego powodu – nie interesują go byle jakie zdjęcia, tylko ładne. To brzmi nieco banalnie, naiwnie i bezsensownie, ale tylko na pozór. Lustrzankę ma się zwykle tylko po to, żeby zrobić ładne zdjęcie. A na słonecznej plaży nie sposób zrobić ładnego zdjęcia przypadkowej osobie. Ze względu na ostre światło, świadomy fotograf musi nieźle się napocić, żeby zrobić dobre ujęcie, bez trupich cieni pod oczami, albo żeby nos nie pełnił czasem roli zegara słonecznego... Fotografując na plaży trzeba świadomie ustawić modela we właściwej pozycji wobec słońca, a często trzeba by użyć blendy lub lampy, by doświetlić to i owo. Paparazzi nie mają takiego dylematu. Na ich zdjęciach ma być po prostu ich ofiara, np. pani prezydentowa w zbyt obcisłym kostiumie, albo topmodelka bez makijażu demonstrująca niechcący swój cellulitis. Jeżeli zdjęcie, robione przez paparazzi jest troszkę rozmazane, to nawet lepiej – łatwiej się wyłgać ewentualnym oskarżeniom o publikację materiałów bez oficjalnej zgody, gdy na fotce nie do końca widać, czy to aby na pewno pan prezydent, czy tylko ktoś podobny...I dlatego mały kompaktowy aparacik sprawdza się w tej roli idealnie!

  • Wbrew pozorom, nikogo nie interesują panie opalające się bez stanika. Potwierdza to praktyka - na plaży się tego nawet nie zauważa. Ale jak sądzę, wchodzą też w grę wyżej wymienione powody – żeby mieć taką pamiątkę z wakacji, trzeba by kogoś poprosić o pozowanie, inaczej wyjdzie kaszana. A po co cykać kiepskie zdjęcia, skoro Internet pełen jest profesjonalnie pstrykniętej „golizny”? W kazdym bądź razie żaden szanujący sie właściciel solidnej lustrzanki się o to nie pokusi. Prędzej "kompakciarz".

  • Jeżeli już chcesz zachować prywatność i zarazem opalić się „z przodu”, nie siedź na leżaku tylko idź się kąpać do morza. Siedząc nieruchomo na leżaku i mrużąc oczy przed słońcem jesteś łatwym celem łowców pamiątek. Spacerując po brzegu albo wśród fal nie tylko lepiej się opalasz, ale i utrudniasz ewentualne „łowy” — szybko przecież zauważysz cwaniaka, który by chciał z niewinną miną „cyknąć” ci zdjęcie kompaktem z odległości dwóch metrów.

  • Ostatni powód, pozwalający poczuć komfort świętego spokoju na plaży. Jeżeli ktoś by ci zrobił zdjęcie, a potem wykorzystał je w sposób przynoszący ci szkody moralne lub materialne (np. zamieścił jako ciekawostkę w jakimś internetowym płatnym lub nawet darmowym serwisie), to za coś takiego jest na gościa paragraf. Na dobrą sprawę taki ktoś by Ci zrobił prezent - zdarzają się przypadki wysokich odszkodowań za fotkę wrzuconą gdzieś bez zgody fotografowanej osoby, szczególnie w wypadku niektórych wybitnie "plażowych" ujęć... (chyba rozumiecie, jakie ujęcia mam na myśli — bo za samą twarz ginącą w tłumie, to raczej nie bardzo).

No dobra, a po co mnie był potrzebny na plaży obiektyw 80-400? No cóż, zapewne za jakiś czas wrzucę odpowiedź na to pytanie do galerii...

Pozdrawiam