Odwieczny dylemat na starcie

25 luty 2008 r.

Internetowe fora pękają wprost od pytań – jaki aparat kupić? Cyfra czy analog? Kompakt czy lustrzanka? Canon, Nikon, Pentax czy Sony? Trudno się dziwić, w końcu chyba każdy stał przed podobnym dylematem i rozpaczliwie się rozglądał za jakąś mądrą podpowiedzią. Tymczasem wspomniane internetowe wymienialnie poglądów i komentarzy puchną wręcz od irytujących i głupich odpowiedzi w stylu: „Wszyscy reporterzy sportowi cykają Canonami!” albo „Cyfra to zabawka, kup analog i rób slajdy!”. Czasem ktoś spyta konkretniej – mam do dyspozycji 1500 zł – co kupić? Ale często zalew odpowiedzi zachwalających coraz to różnych producentów dezorientuje bardziej skutecznie, niż totalne zignorowanie pytania.

Tymczasem można spotkać czasem jedno mądre zdanie, w które jakoś wielu nie chce wierzyć.... TO NIE WAŻNE, JAKI APARAT KUPISZ. Tak, to nie ważne. Ja bym je tylko trochę uzupełnił. Nie ważne jaki aparat kupisz, prędzej czy później i tak go zmienisz!!! I dopiero wtedy, kiedy zmienisz, będziesz wiedzieć, czego chcesz!

Nie wierzysz? Nie musisz.

Od zmiany sprzętu praktycznie nie da się uciec. Chyba że jesteś pstrykaczem wytrwale dokumentującym otaczającą cię rzeczywistość, niewiele uwagi poświęcającym temu, JAK coś widać na Twoim zdjęciu, ważne aby było to coś po prostu widać. Nie chcę się wyśmiewać z pstrykaczy – masz prawo właśnie w ten sposób bawić się fotografią. Tyle że wtedy dylemat – jaki sprzęt kupić – w ogóle cię nie dotyczy. Kup coś, co jest albo najtańsze, albo najładniejsze, albo co ci wygodnie leży w dłoni, albo co ma jakiś bajer który cię urzekł... Zapewne będzie to kompakt z uniwersalnym obiektywem z króciutką ogniskową, ewentualnie jakimś zoomem. To Ci się chyba sprawdzi najlepiej. Będziesz tym pstrykać tak samo jak wszystkim innym. Stąd też nigdy nie odczujesz potrzeby zmiany sprzętu na inny. Chyba że lubisz zmiany dla samej przyjemności zmian.

Dylemat wyboru sprzętu tak naprawdę dotyczy tych, którzy wiedzą CO chcą fotografować i JAKIE efekty osiągać. Zanim tej wiedzy nie odkryją w sobie, jest absolutnie obojętne, co na starcie wezmą w garść.

No dobra, czasem ktoś pyta – będę fotografować wykończone wnętrza, żeby klient widział jak ładnie układam parkiet. Albo – chcę robić zdjęcia półkom sklepowym, żeby firma wiedziała jak nasi sprzedawcy rozstawiają towar. Albo – chcę cykać na weselach. Jakiego sprzętu potrzebuję? Wydawać by się mogło, że są to jakże bardzo konkretne potrzeby i że owi pytający wiedzą, czego chcą. Niestety, rozczaruję was. Fotografowanie parkietów w taki sposób, żeby klient widział jak ładnie firma ów parkiet układa – to całkiem trudna sztuka. Podobnie pstrykanie ekspozycji w sklepach. Jeżeli jesteś dopiero na etapie wyboru aparatu, to zapewne jeszcze nie umiesz pstrykać zdjęć dokumentujących fachowe wykończenie wnętrz. Tego się trzeba nauczyć – a więc najpierw zapomnij o wyborze między Canonem, Nikonem, Pentaxem, etc., – tylko weź jakikolwiek aparat w garść, najlepiej w miarę tani kompakt z optycznym zoomem – i pstryk! Zaczynamy mozolną drogę do doskonałości. Jeżeli Cię fotografia nie bawi, lepiej poproś kogoś, kto umie pstrykać, o zrobienie potrzebnych Ci zdjęć – i nie męcz się sam.

Zwykle błędem jest myślenie, że najlepiej kupić sobie jakiś wypasiony aparat, a prędzej czy później uda się wykorzystać jego możliwości w pełni. Po pierwsze – co to znaczy wypasiony aparat? Cyfrowy kompakt z zoomem 10x? Może 14 megapikseli, wbudowana lampa i ponad sto trybów na każdą okazję od baraszkujących dzieci po gwiazdy na wieczornym niebie? Może się oczywiście okazać, że taki sprzęcik w zupełności zaspokoi Twoje potrzeby na najbliższych kilka lat. Albo i kilkanaście. Załóżmy, że jednak szybko wkręcisz się w świadomą fotografie i będziesz robić duże postępy. Sam zauważysz, że z początku przydatna automatyka zaczyna powoli Ci przeszkadzać. Że robisz zdjęcia tylko w jednym ulubionym trybie. Że marzysz o jaśniejszym obiektywie. Że chętnie byś przykręcił jakiś filtr, a tu konstrukcja aparatu na to nie pozwala. Że te wszystkie bajery oddałbyś za możliwość manualnego kręcenia zoomem... Co wtedy? Wtedy zmienisz aparat! Tylko po co Ci było takie jego wypasienie?

Inna hipotetyczna sytuacja. Zachwycony tym, co naopowiadali ci znajomi, kupujesz solidną lustrzankę cyfrową i uzbrajasz ją w polecany obiektyw. Boisz się z nim wyjść na ulicę. Nie weźmiesz go w plener, bo a nuż spadnie deszcz? Nie weźmiesz do znajomych, bo jeszcze ktoś będzie chciał sprawdzić, jak działa. Będziesz się nad nim trząść, bo to było tyyyyle pieniędzy. A może będzie jeszcze inaczej – kupisz takie cudo, ale nie zabierzesz nigdzie, bo ci będzie za ciężko! Zaczniesz zazdrościć ludziskom chowającym swoje cacka do kieszeni marynarki... Może też być jeszcze inaczej. Zauważysz, że aparat kupiłeś w systemie XYZ, a tymczasem obiektyw, który najlepiej zaspokoiłby Twoje potrzeby, jest produkowany jak raz do systemu konkurencyjnej firmy. Ewentualnie jego odpowiednik jest u konkurencji kilkakrotnie tańszy. I co wtedy?

W zasadzie wymienione powyżej problemy mogą się wielu z Was wydać wydumane. To fakt, bo one są częściowo wydumane. Jednak też wystarczająco często spotykane w praktyce. Kilka powyższych etapów przeszedłem też osobiście. Wniosek?

Nie myśl o zbytnio o sprzęcie. Myśl o tym, co i jak chcesz fotografować. Żeby skrystalizować swoje zainteresowania, trzeba przede wszystkim pstrykać i jeszcze raz pstrykać. To Ty robisz zdjęcia, a nie Twój aparat! Najnowocześniejsza maszyna do pisania nie zastąpi pisarza przy pracy. Łatwiej jest rzecz jasna tworzyć wiekopomne dzieła pisząc je na komputerze niż skrobiąc ołówkiem w zeszycie – ale uwaga, niektórym to skrobanie ołówkiem nadal sprawnie wychodzi w dobie współczesnej nowoczesności!

Nie chodzi mi o to, żeby dokonywać absolutnie przypadkowego i bezkrytycznego wyboru. Pewne różnice między aparatami istnieją, to fakt. Największy i najbardziej istotny dylemat to tak naprawdę wybór między fotografią analogową a cyfrową, oraz między lustrzanką a kompaktem. Tutaj należy się dobrze zastanowić. Niemniej dalej dokonujemy już zwykle wyboru między aparatem droższym lub tańszym, takiej lub innej firmy. I właśnie na tym etapie sugeruję, żeby przestać się przejmować. Różnica między aparatem lepszym i gorszym polega tylko na tym, że pewne rzeczy jednym sprzętem robi się łatwiej, a innym nieco trudniej. Do wyjątków należą sytuacje, kiedy osiągnięcie czegoś jest możliwe dopiero po dokonaniu takiego a nie innego zakupu.

Rzecz jasna, są pewne szczegóły w miarę obiektywnie wpływające na ocenę aparatu. Dla przykładu, biorąc pod uwagę aparaty kompaktowe – zoom sterowany elektrycznie jest o kilka rzędów wielkości mniej wygodny, niż zoom manualny. Spróbuj, przetestuj – sam zobaczysz, jak irytujące jest czekanie, aż silniczek mozolnie dobzyczy wreszcie do oczekiwanego miejsca... Niemniej, aparat wyposażony w zoom manualny jest zwykle znacznie droższy – gdyż taki zoom stosuje się w solidniejszych i kosztowniejszych konstrukcjach. No i fakt, jeżeli nigdy Ci się nie spieszy, ta wada może być dla Ciebie nieistotna. Ale właśnie powyższy przykład potwierdza mój poprzedni wywód – wszystko zależy tak naprawdę od Twoich potrzeb i oczekiwań.

Stojąc w sklepie i oglądając sprzęt naprawdę bardzo trudno jest uświadomić sobie, czego się od sprzętu chce – jeżeli wcześniej nie miało się okazji spróbować swoich sił „w polu”. Bardzo łatwo jest zachwycić się jakimś bajerem lub zlekceważyć pewną niedogodność techniczną, która potem będzie koszmarnie przeszkadzać.

Jakieś 10 lat temu przesiadłem się z Zenita na Canona. Był to EOS 500n, ówczesny szczyt moich marzeń i możliwości finansowych. Choć prawdę mówiąc, kupiłem coś na co mnie tak naprawdę było nie stać... biorąc pod uwagę przeciętną kondycję finansową. Był to dla mnie szok technologiczny – autofocus, automatyczny pomiar ekspozycji, zoom 28-80 Ultrasonic, auto-winder, no po prostu full wypas! Dość szybko przyszło rozczarowanie. Tak naprawdę przydatny był tylko autofocus i silniczek przewijający film. Ultrasonic był tylko ciekawym logo na przednim dekielku obiektywu – jego wpływ na komfort pracy był żaden, przy tym zakresie ogniskowych po prostu nie miał pola do popisu. Zdjęcie zrobione zoomem przy ogniskowej 80mm nie wyglądało tak, jak zdjęcie zrobione Zenitem z obiektywem o tej samej ogniskowej. Dlaczego? Do dzisiaj nie wiem, ale perspektywa osiągana w konstrukcji Zenita zdecydowanie odbiegała od tej widzianej „okiem” Canona. No i ostatni gwóźdź do trumny – zdjęcia z Canona wydawały mi się koszmarnie brzydkie! Obojętnie jaki film bym nie założył, gdziekolwiek nie poszedłbym, żeby wywołać – zawsze to, co Canon wyrysowywał, doprowadzało mnie do szału. Kupno jakiegoś lepszego obiektywu nie wchodziło w grę – możliwości finansowe się skończyły. Pozbyłem się sprzętu po kilku miesiącach rozpaczliwej walki o jakość i efekt...

W międzyczasie spotkałem też całe mnóstwo zadowolonych użytkowników Canona 500n, używających na dodatek tego samego, kitowego obiektywu. Dlaczego ja marudziłem? Cóż, miałem powody do narzekania, podczas gdy inni mieli prawo być zadowoleni. Jednak to pokazuje, jak bardzo koncentrowanie się na sprzęcie i bajerach, a nie na uprawianiu fotografii może doprowadzić do frustracji... W owym czasie naiwnie wierzyłem, że pakując w sprzęt ponad dwa tysiące złotych muszę automatycznie uzyskać dwa tysiące razy lepsze wyniki... Nic bardziej błędnego!

Od tego czasu zmieniałem aparat jeszcze pięć razy, przechodząc w końcu od analogu do cyfry. Testowałem też kilka konstrukcji będących w posiadaniu znajomych. Szczere wrażenia? Coraz bardziej przekonywałem się, że wybór aparatu to rzecz czysto indywidualna, że nie ma czegoś takiego jak cudowne możliwości dla każdego, niezwykle istotne są osobiste upodobania. Trafną decyzję co do wyboru można podjąć naprawdę tylko wtedy, kiedy człowiek wie, czego się może po sobie spodziewać. Po sobie, nie po sprzęcie. Do tego czasu jest to obojętne, w jaki aparat się wyposaży. I tak się go prędzej czy później zmieni.

Druga odwieczna prawda. W miarę jedzenia apetyt rośnie. A co, może nie?

Uciułałeś parę złotych i widzisz, że mając trochę forsy możesz wreszcie coś kupić. No to kupujesz. Co kupujesz? Nieważne na co się zdecydujesz, możesz na to wydać tylko tyle, ile zaoszczędziłeś. Starasz się wybrać jak najlepiej... Nie wybierzesz najlepiej! Wybierzesz jedynie sprzęt na miarę swojej kieszeni. Brutalna prawda. Po jakimś czasie się okaże, że dokładając 200 zł można było mieć coś sto razy lepszego. Ale kiedy kupowałeś aparat, to wtedy tych dodatkowych pieniędzy nie było w kieszeni. No i co? Pstrykamy, dopóki nie dojrzeje w nas decyzja... że to jednak nie było to! Uzbierało się kolejnych parę złotych, więc... no, chyba że z kupionego sprzętu jesteśmy naprawdę zadowoleni i niczego nam więcej do szczęścia nie potrzeba. Ale taka sytuacja zdarza się albo tym, którzy zdążyli wcześniej dowiedzieć się czegoś o sobie i od razu mogli zadecydować, co im pasuje – albo pstrykaczom, którzy – z całym szacunkiem – niespecjalnie przejmują się, jak wyglądają ich zdjęcia. Albo było to dzieło czystego przypadku, że nabyty po raz pierwszy sprzęt całkowicie Cię zadowolił i trafił jak w 10-tkę w Twoje upodobania.

Problem rosnącego apetytu bardziej dotyczy posiadaczy cyfrówek niż analogów. Jest tak po prostu dlatego, że do aparatu analogowego zawsze można założyć inny film. Matrycy w cyfrówce się nie zmienia z dnia na dzień... Tymczasem fotografia opiera się na trzech filarach – obiektywie, filmie (matrycy) i umiejętnościach fotografa. Jeżeli więc wychodzi nowy film, mniamuśny do robienia portretu, to posiadacz analogu po prostu go kupi i założy. Choć z drugiej strony... możliwości technologiczne filmu małoobrazkowego zostały już praktycznie wyczerpane. Nie wiem, czy się nadal rozwija tę technologię. Tymczasem na rynek wchodzą przebojem coraz to nowsze i lepsze matryce cyfrowe. Tyle że... aby skorzystać z osiągnięć techniki na tym polu – trzeba by zmienić aparat... Więc apetyt rośnie! Podobny problem mają zresztą posiadacze komputerów...

Co z tym fantem zrobić? Nie przejmować się. Robić zdjęcia. Poznać ograniczenia sprzętu. A najlepiej by było nie kupować sobie najdroższej i najnowszej nowinki technicznej. Nie wypłukuj się z ostatniej złotówki! Na początek najlepiej kup aparat używany, taki który da się odsprzedać po podobnej cenie. Owszem, istnieje ryzyko że taki sprzęt wysiądzie i nie będzie co z nim zrobić potem. OK., nie ryzykuj. Ja ryzykowałem i się nie zawiodłem – cztery z ośmiu posiadanych przeze mnie aparatów miałem z drugiej ręki. I żadnych problemów.

Pamiętam, że kiedy przyciśnięty biedą z bólem serca pozbyłem się Coolpixa 5700, to zostawiłem go w rękach bardzo zadowolonej z zakupu klientki. Minęły dwa tygodnie i dziewczyna zadzwoniła do mnie wzburzona, że jej kolega robi Minoltą sto razy lepsze zdjęcia... że jej nie wychodzą takie zbliżenia, że ona właśnie do fotografii makro chciała tego aparatu używać, no i że teraz jest wielce rozczarowana. Nie umiałem jej rzecz jasna pomóc. Sam nie próbowałem robić Coolpixem zdjęć makro... Ona powinna spróbować pogadać wcześniej z kolegą od Minolty, obejrzeć jego zdjęcia, spróbować samej cyknąć coś podobnego...

Jeżeli kupisz aparat analogowy – zmienisz go. Na cyfrowy. Kupisz cyfrowy – zmienisz go. Na lepszy cyfrowy. Kupisz lepszy cyfrowy – za jakiś czas wyjdzie jeszcze lepszy. Całkiem jednak możliwe, że wtedy kupisz sobie analogowy – ale formatu 4x5. I być może na tym poprzestaniesz. A może i nie...

Dobra, ale czy ja się czasem nad tym nie rozwodzę niepotrzebnie? Oczywiście. Zupełnie niepotrzebnie. Chcę tylko udowodnić twierdzenie, że jeżeli zaczynasz przygodę z fotografią i chcesz ją kontynuować na serio, to czeka cię w życiu trochę sprzętowych zmian. Ale najważniejsze, żebyś zmieniał się ty sam! Najistotniejszy filar fotografii to spojrzenie fotografującego! Zmieniaj je na lepsze, uaktualniaj, wyrabiaj, szlifuj, praktykuj, trenuj! To co masz między uszami to najważniejszy sprzęt.

Na zakończenie ciekawostka. Jedenastoletni syn moich znajomych dostał do ręki prosty aparat cyfrowy, jakiegoś hapeciaka – typowa idiotenkamera – bez żadnych zoomów, z szerokokątnym wbudowanym obiektywem, trzema megapikselami – i poszedł się przejść nad jezioro. Jak wrócił i obejrzałem jego zdjęcia, zaparło mi dech! Chłoptaś wcześniej nie trzymał żadnego pstrykadła w garści – a tymczasem zrobił szereg ujęć dosłownie zwalających z nóg! OK., może wielu artystów by wzruszyło ramionami, ale mnie uderzył fakt, jak piękne fotki może zrobić młodzieniec po raz pierwszy biorący aparat do ręki. To pokazuje, jak wielki potencjał kryje w sobie wyobraźnia fotografującego, to, w jaki sposób potrafi on patrzeć i zarazem wiedzieć, gdzie skierować obiektyw...

Jeszcze siedzisz i to czytasz? Marsz na dwór robić zdjęcia!