Przyzwoitość nakazuje napisać coś o sobie. Ośmiela mnie do tego znikome prawdopodobieństwo, że ktoś kliknie mój nalany fizys umieszczony na pierwszej stronie i skutkiem tego trafi tutaj. Niech więc będzie. Na wszelki wypadek zacznę od najmniej istotnych drobiazgów, które jakimś dziwnym trafem znajdują u czytelników brukowców największe zainteresowanie. Zapewne więc w ogóle nie będą interesować tych, którzy trafią na moją stronkę...

     Jestem stary i brzydki. Od dziecka zawsze chciałem być stary, niestety udało mi się to osiągnąć dopiero po czterdziestu kilku latach usilnych starań. Brzydki byłem od razu, tak że trudno mi to uznać za osiągnięcie (choć niezwykle przydaje się w życiu i generalnie jest to zaleta). Ogólnie rzecz biorąc, z obydwu tych cech jestem wielce zadowolony. Chciałoby się powiedzieć – niewiele, a cieszy.

     Nie cierpię poezji. Jeżeli mam przeczytać jakiś wiersz, to chyba tylko za karę. Ewentualnie musi to być na przykład Leśmian, i to tylko to, co już znam i zaliczam do chlubnych wyjątków potwierdzających regułę, że poezja sprowadza się do ukrywania nudnych treści w koszmarnej plątaninie słów i zdań, co daje w rezultacie wybitnie męczący układ. Wierszy w swoim życiu napisałem ze dwa, i to tylko po to, żeby utwierdzić się we własnym słusznym przekonaniu, oraz by dorzucić swoją cegiełkę do dzieła dręczenia otoczenia.

     Nie lubię tańczyć i tańczyć też nie umiem. Taniec jest dla mnie jak wojskowa musztra — wolny, wolny, szybki-szybki, wolny, w prawo – zwrot! dwa kroki – w bok! i znowu: wolny, wolny, szybki-szybki, wolny... Dosłownie musztra. Żadnego związku z melodią i rytmem w tańcu ja nie czuję. Więc nie tańczę. Czego mi nie może wybaczyć moja żona, Małgorzata. Nie wybaczaj, Małgorzato! Jestem przecież doskonały — wszystkie wady mam doskonałe, a składam się z samych wad — i jak już coś kaszanię, to nieodwołalnie i na całego!

     Nie palę i nigdy nie paliłem. Próbowałem — owszem, mając lat dwanaście — ale kiedy za pierwszym pociągnięciem język stanął mi kołkiem, to stwierdziłem że wciągnięcie tego dymu do płuc będzie się równało samobójstwu — a ja chcę jeszcze troszkę pożyć. Na razie nadal żyję. Nigdy jeszcze do tej pory nie umarłem, więc może uda mi się tego w życiu uniknąć...

     Nie piję — przynajmniej w polskim znaczeniu słowa "pić". Picie po polsku oznacza doprowadzanie do powstawania w głowie charakterystycznego szmeru, podobno mającego być przyjemnością. Wzmaganie intensywności owego szmeru uzyskuje się na drodze dogardłowo-wlewnej, z użyciem dowolnego zestawu płynów zawierających tak zwany procent. Naprawdę nie jestem ciekaw wizji świata po przedawkowaniu procentów... to, co z łepetyną robią procenty zażyte nawet w umiarkowanej i skromnej mierze, wystarczy mi do szczęścia w zupełności. Na dobrą sprawę wolałbym, żeby w ogóle nie dawały znać o sobie i odczepiły się od mojej głowy raz a dobrze. Lubię ich działanie jedynie na języku, ale tylko w połączeniu ze starannie dobranym środowiskiem napojowym. Szczególną sympatię żywię do napitku, który kiedyś tak subtelnie reklamował Janusz Rewiński...

     Nie zażyłem nigdy w życiu żadnego dopalacza. Nie tylko w trosce o zdrowie — nie chciałbym mieć przez to kłopotów z duchami.

     Nigdy nie miałem niczego wspólnego z polityką, aż do tego stopnia, że nawet ani razu jeszcze na nikogo nie głosowałem. Rzecz jasna — nigdy też nikogo nie namawiałem do powstrzymania się od głosowania — byłby to przecież gest polityczny. Dzięki temu mogę dziś z czystym sumieniem rozmawiać o polityce absolutnie z każdym. Nawet z Jerzym Urbanem — choć nie sądzę, żeby mi się taka okazja miała przytrafić (i niespecjalnie za ową okazją tęsknię). Polityka interesuje mnie tylko jako socjologiczne zjawisko. Jedynie w ten sposób. Zupełnie nie interesują mnie politycy. Oni mną się też nie interesują. Niech więc Bóg da im zdrowie! — bo człowiek na nich nic już nie poradzi...

     Nie noszę brody. Zapuszczam ją tylko na wyjazd ze względów praktycznych. Małgorzata lubi mnie wprawdzie z brodą, ale przyjaciele nie tolerują... no a czegóż nie robi się ze względu na przyjaciół! Na szczęście kochanym mężem mogę być i bez brody. Więc golę! A na wyjazd — zapuszczam...

     Mówiąc ogólnie jednym zdaniem: jestem umiarkowanie nieszczęśliwym człowiekiem prowadzącym w miarę satysfakcjonujące życie. Ot i tyle.

     To na razie! Sugeruję — zajrzyjcie do ciekawszych zakamarków mojego "łebpejdża"...